Konwertowanie plików 16

umiejętności: tworzenie i edycja tekstów inne
Termin realizacji: 2017-06-30

Opis zadania

Cel

W związku z przygotowaniami do stworzenia scenariuszy komiksowych, zadaniem dla wolontariusza jest zamiana wcześniej przygotowanych plików z formatu .pdf na tekst w edytorze tekstów, czyli .doc. Dla zainteresowanych kulturą i historią Warszawy, digitalizacja dotyczy opowiadań wielkiego warszawskiego felietonisty, Stefana "Wiecha" Wiecheckiego, które posłużą nam jako bazowy materiał na scenariusze komiksowe najnowszego albumu pn. "Praga Gada Wiechem"

W zamian za Twoje zaangażowanie i zdigitalizowanie co najmniej 20 plików (patrz inne zadania w ramach projektu "Praga Gada Gwara") oferujemy referencje oraz przekażemy Państwu komiks z naszej serii „Praga Gada”.

Serdecznie zachęcamy do współdziałania!

Zakres obowiązków

Forma rozwiązania

Komentarze i rozwiązania Pokaż:

wolontariusz
ROZWIĄZANIE
WYBRANE ROZWIĄZANIE
2017-06-27 12:34:12
— Pani Kwiczoł kochana, komu jak komu, ale mnie mo_
Żesz pani grzech śmiertelny powiedzieć. Sekretna jestem jak
rzadko. Kamień, woda i amen. U mnie to tak.
— No to posłuchaj pani. Zaczęło się od tego, że doktór był
z żoną w cukierni na ciastkach. Doktorowa, jak to kobieta,
przepada za słodyczą, totyż jak zaczęła rąbać cukierniczy
wyrób, o bożem Świecie nie wiedziała. Opchła sześć drożdżo-
wych, sześć z makiem, dwie babeczki śmietankowe i t17ecia
jej kołkiem w gardle stanęła, bo widzi, że jej mąż niby łyż to
kuljer czyta, a faktycznie perskie oko zaiwania do jakiejś
szarguli, z tych, co to pani Wisz aja rozumie. Tamta widzi, że
człowiek starszy, ładnie się nosi, znakiem tego fondusze mu-
si posiadać, dawaj się do niego śmiać jak wariatka.
Doktorowa zaczem podejść, złapać wycirucha za kok,
morduchne na drugie strone podszewką wywrócić, krzykła
tylko na męża:
— Lulianie, chodź do domu, stary łajdaku!
Bo trzeba pani wiedzieć, jemu Lulian na imię. Zabrała
chłopa i poszła.
Ale myślisz pani, że się na tem skończyło? Jakoś się
z tamtą zwąchał i dawaj prezenty jej posyłać.
— Jakie, jakie?
— Poszczególnie, moja pani, nie wiem, ale możem się
domyślić: wyżymaczkie, maszyne do szycia, ze sześć kotletów
wieprzowych naraz i w ogóle, jak to zamożny człowiek.
Doktorowa gorzkiemy łzamy się zalewała, rzucała w dra-
nia serwisem, ale nic nie pomagało.
Widzi kobieta, że z tuzina głębokich talerzy tylko trzy
sztuki jej się zostali i że tak dalej nie można, zaczęła się ludzi
radzić, co robić?
Jak się o tem dowiedziałam, mówie do tej Antośki:
— Powiedz panna Antosia swojej pani, że w ten deseń nic
nie zrobi. Naczyniem mężowskiego serca nie odmieni. Dla
niego całe porcelane co do sztuki może wytłuc, jego to ani
186
ziębi, ani parzy, po piwiarniach i restauracjach zacznie się
stołować i jeszcze będzie zadowolniony, bo ankoholu do każ-
dego obiadu dostanie. Osobiste szkode trzeba mu zrobić w obu-
wiu, albo męskiej galanterii.
Najlepiej, jak będzie do tego tłomoka szedł, za drzwiami
się zaczaić z kubłem wody, chlusnąć na niego i do suchej
nitki przemoczyć. Drreszczy dostanie i romansu mu się ode-
chce.
Antośka nie umiała powtórzyć, co mówiłam, i zrobili
troche inaczej. Zaczaili się z kubłem na doktora, ale wten-
czas, kiedy od tej danej kochanki wracał. Siedzą, siedzą.
Dwunasta — nic. Pierwsza — nima doktora. O pół do drugiej
dzwoni. Doktorowa drzwi otwiera, a Antośka Clust wodą!
I co pani powiesz? To nie był doktór, tylko bryftrygier
z poczty, co telegrame dla doktora przyniósł. Jak mu w oczy
poszła, przewrócił się chłopina, kazionne czapkie zgubił,
telegramy rozsypał i w ogólności jak nieboskie stworzenie
wyglądał.
Doktór nadszedł zaraz za niem.
Antośkie z miejsca wyrzucił, bryftrygiera do kuchni za-
brał, rozebrać mu się kazał, żeby ubranie wyschło. Sodoma
i Gomora się wtenczas zrobiła. W pokoju doktór z żoną się
przekomarza. W służbowym Antośka koszyk pakuje i płacze
wniebogłosy. W kuchni bryftrygier w kalesonach siedzi i zę-
bami dzwoni, i telegramy sortuje. I wiesz pani, jak się skoń-
czyło?
— Jak? Jak? — zapytałem, palony ciekawością.
Sprawozdawczyni spojrzała na mnie z najwyższym zdu-
mieniem i zapytała:
— A cholera że panu do tego?
Zrozumiawszy swoją gaffę, wycofałem się śpiesznie, ale
długo leciały za mną jeszcze barwne, soczyste słowa, które
mogłyby być prawdziwą ozdobą słownika wyrazów zelży-
wych.
187